16 kwietnia 2024

 

Tak jak architekt marzy o wiekopomnych budowlach, konstruktor marzy o maszynach, które znajdą swoje miejsce w historii, albo chociaż wzbudzą podziw współczesnych. Nieprzypadkowo w konkursach organizowanych wśród młodych projektantów dominują pojazdy – dzięki nim każdy chce wyryć swoje imię złotymi zgłoskami – tak, jak Pininfarina, Bertone i in. Marzą, bo do tej profesji pchnęły ich marzenia.

Przemysław Zbierski

Konstruktor to – trochę górnolotnie rzecz ujmując –  jedna z tych profesji, które za cel obrały sobie „ujarzmianie świata”, materii, żywiołów, sił przyrody – jak podróżnicy/odkrywcy, naukowcy/wynalazcy i im podobni. Owszem, ludzi zajmujących się projektowaniem i konstruowaniem jest wielu, a „ujarzmianiem” zajmuje się ledwie promil spośród ich grona. To jednak w niczym nie przeszkadza, żeby każdy miał równie wzniosłe motywacje i nadzieje na owocne działania w przyszłości.

Projekt roadstera Leopard autorstwa Zbysława Szwaja

Projekt roadstera Leopard autorstwa Zbysława SzwajaProjekt roadstera Leopard autorstwa Zbysława Szwaja

Kiedyś imperatyw wewnętrzny do pójścia tą drogą zawodową był w zasadzie obecny w przypadku każdego. Dla większości inspiracją były silne wrażenia z dzieciństwa, czy wczesnej młodości, taka „miłość od pierwszego wejrzenia” do samolotów, statków czy innych maszyn.

Dla niektórych motywacją (do tworzenia innowacyjnych konstrukcji) była chęć służenia ludziom, sprawie, Ojczyźnie; taki człowiek chciał być przydatny innym, dziś – ma się „samorealizować”.

Często wybór drogi zawodowej był kontynuowaniem rodzinnych tradycji, a skutecznie to objawiało się tam, gdzie istniały silne więzi międzypokoleniowe i pragnienia dzielenia się przez starszych swoimi fascynacjami – z bliskimi.

Dziś mało kto ze starszego pokolenia próbuje „zarazić” swoją pasją młodych. Jest nawet odwrotnie – to starsi pozują teraz na młodzieniaszków i zamiast przekazywać doświadczenie, nie wymagają od młodych nic.

Na wydziałach konstrukcyjnych polskich politechnik niestety nierzadko bywa tak, że inne motywy kierują młodymi, którzy rozpoczynają tam naukę. Ot, tak wypadło – np. z ilości punktów uzyskanych na maturze.

„ – Wśród studiujących lotnictwo są również takie osoby które uciekały przed wojskiem (gdy rozpoczynałem studia pobór był obowiązkowy) – mówi Adam Łęski, student MEiL na  Politechnice Warszawskiej. – Tacy właśnie męczą się na wydziale lub skończyli studiować po pierwszym roku. Często kierunek lub uczelnia jest wymuszona przez rodziców...”

No tak, ale jak świat światem, na uczelniach zawsze były grupy takich, którzy do nauki się nie garnęli. Można więc rzec – nic nowego. Jeśli tylko dla tych pasjonatów zajęcia będą prawdziwie rozwijające to wszystko będzie w najlepszym porządku. No właśnie - jeśli.

Nasze uczelnie nie są jednak raczej „wylęgarnią” specjalistów. Marcin Szcześniak – kierownik  zespołu w renomowanym międzynarodowym biurze konstrukcyjnym wspomina: „– Okres studiów należałoby uznać jako stracony dla praktyki konstruktora–projektanta. Projekt podnośnika, czy odlewanej obudowy przerysowywało się od poprzedników tej „niedoli”, a innych zajęć w tym kierunku było praktycznie brak. Podobnie, jak ogłady technologicznej i produkcyjnej.” Zaraz też dodaje: „ – W naszym kraju nie istnieje praktycznie system technicznego kształcenia zawodowego na wysokim poziomie fachowym, zapewniającym ukierunkowany na przyszłą karierę zakres wiedzy. Przed laty, w biurach projektowych pracowali projektanci-kreślarze i inżynierowie-konstruktorzy. Teraz mamy inżynierów-konstruktorów, którzy pracują w systemach CAD i projektują. Kreślarze się wykruszyli, wraz ze zniknięciem z biur projektowych stołów i desek kreślarskich. W świecie jest nieco inaczej. Sporą grupę projektantów-konstruktorów stanowią ludzie, którzy ukończyli specjalistyczne szkoły zawodowe, różniące się od naszych studiów politechnicznych tym, że w czasie trwającej 3 lata nauki mniej było matematyki, fizyki i nauk społecznych, a więcej informatyki, technologii, warsztatów i informacji praktycznych, ukierunkowanych na przyszłą karierę zawodową absolwenta. Ludzie ci z powodzeniem wykonują zawód konstruktora-projektanta CAD i nikt nie oczekuje od nich dyplomu magistra, a jedynie sprawnej, fachowej realizacji projektu konstrukcji. Na drugim końcu skali wykształcenia znajdują się konstruktorzy CAD, wykonujący swą pracę w Stanach Zjednoczonych. Przeciętny, amerykański designer jest osobą wszechstronną. Wykonywał w życiu wiele rozmaitych zawodów. Był kierowcą ciężarówki, pracował na budowie, sprzedawał w sklepie. Od kolegi dowiedział się, że nieźle można zarobić, pracując na CAD. W rejonach przemysłowych działają niezliczone placówki kształcenia zawodowego, organizujące szkolenia CAD, uczące wszechstronnego opanowania programu. Kurs trwa przeciętnie od 3 do 6 miesięcy i kosztuje nawet ponad tysiąc dolarów. Uzyskawszy dyplom ukończenia takiej nauki można bez przeszkód zatrudnić się w charakterze konstruktora CAD. Proces konstrukcyjny polega na tym, że inżynier pokazuje na ekranie, albo szkicuje ołówkiem na kartce, co, jak ma być zrobione, a konstruktor designer tworzy to w CAD. Im bardziej napięty termin realizacji projektu, tym więcej czasu spędza inżynier za plecami konstruktora CAD pokazując, co, gdzie trzeba zmienić, poprawić, czy dorobić. Ale kilka lat takiej pracy, w przypadku jednostek kierunkowo uzdolnionych, minimalizuje czas projektowania w duecie i wtedy doświadczony już designer przekracza zwykle poziom dochodów swojego dotychczasowego pryncypała.”

Wielu studentów – rozgoryczonych naszymi realiami (jeśli jeszcze mieli okazję poznać opisane powyżej mechanizmy zagraniczne typu „konstruktor w 3 miesiące”...) – rezygnuje. Najwytrwalsi jednak idą dalej. Oni chcą mieć „papierek”, aby z nim pójść w świat, aby mieć otwarte drzwi do realizacji swoich planów. Ale i dlatego, że ukończenie takich studiów to też często realizacja młodzieńczych marzeń. Toteż wydziały konstrukcyjne gromadzą wielu utalentowanych i do tego wytrwałych ludzi.

Dyrektor szkoły, do której chodził mój syn, na zakończenie roku powiedział kiedyś pięknie: „Dzieci osiągnęły świetne wyniki. Nie wiem tylko, czy dlatego, że chodziły do naszej szkoły, czy mimo to...”. Rzadko można spotkać podobną szczerość w wypowiedziach publicznych naszych akademików. A przecież od lat słychać ze strony firm produkcyjnych, przemysłowych i innych narzekania na poziom absolwentów – a to, że nie są przygotowani do zawodu, który mają wykonywać, a to, że nie znają języków obcych (w swojej branży). Z kolei zakres przekazywanej wiedzy nie przystaje często do rzeczywistości, jest spóźniony, niepełny itd. 

Wreszcie jednak przychodzi koniec studiów i można rzucić się w wir pasjonującej pracy konstrukcyjno-projektowej. Nierzadko okazuje się, że rzeczywistość nie jest jednak tak pasjonująca, jak miała być.

„ – Trafiasz do takiej firmy, gdzie większość komponentów, pomysłów kupują/sprowadzają gdzieś zza granicy/ze spółek matek, a ty ewentualnie wprowadzasz drobne zmiany i nie masz wiele do powiedzenia” – mówi młody konstruktor, Bartłomiej Kasprzyk. Potrafi jednak dostrzec i pozytywy takiej sytuacji: „–  z drugiej strony pozwala to na na rozwój wyobraźni projektanta, gdyż zmieniając design musimy zmieścić się w bardzo ścisłych i określonych granicach”. Nie wszyscy jednak widzą te pozytywy.  Adam Łęski: „ – Nasze firmy najczęściej wykonują podzespoły i to często mało znaczące. Chyba że ma się własny pomysł na biznes. Właśnie... współczesny inżynier konstruktor powinien być też dobrym marketingowcem i ekonomistą, bo bez tych cech spędzi całe życie w marnym biurze konstrukcyjnym kreśląc na ekranie rysunki i jedyne co zyska, to wadę wzroku. Ja osobiście odczuwam pewien niesmak gdy widzę inżynierów (w domyśle – którzy powinni być konstruktorami), pracujących na stanowisku, które mogłoby być objęte przez zwykłego technika”. Dla wielu projektantów chyba nie ma to jednak większego znaczenia, bo jak mówi inż. Marcin Szcześniak: „ – Są u nas w biurze młodzi ludzie po SIMRze, których pasją są samochody. Ale są też inżynierowie z różnych zakątków kraju, którzy samochód znają z wyglądu, dyplom robili np. z technologii odlewniczych, a nauczywszy się CATII, liczą na wyjazd i zarobki 3 tysiące euro”.

Aby dobrze zarabiać jako konstruktor trzeba zatem albo wyjechać („ – żeby swoje pomysły wcielać w życie, trzeba otworzyć własne biuro projektowe lub zatrudnić się w Arabii Saudyjskiej. Ten kraj ma pieniądze. Tam można otworzyć umysł i puścić wodze fantazji” uważa Piotr Łabacki, pracujący w branży konstrukcji stalowych) albo mieć sponsora (przynajmniej przez jakiś czas – jak przekonuje Józef Walo, emerytowany konstruktor), bowiem warunki gospodarcze w Polsce nie sprzyjają rozwojowi myśli konstrukcyjnej.

Marcin Szcześniak: „– Współczesne realia przemysłowe, wynikające z przeobrażeń gospodarki polskiej ostatniego 20-lecia, w dużym stopniu pozbawiły nasz kraj możliwości uczestniczenia w procesie rozwoju produktu. Szereg nowopowstałych przedsiębiorstw produkcyjnych odnosi sukcesy w wytwarzaniu przedmiotów, będących efektem prac projektowo-rozwojowych prowadzonych w ośrodkach zlokalizowanych poza granicami naszego kraju. Czy to pralki z Łodzi lub Wrocławia, silniki z Tych, czy też Ople z Gliwic – są to wszystko polskie wyroby zaprojektowane za granicą. Rynek przemysłowych prac projektowych w Polsce jest niewspółmiernie mały w stosunku do wartości produkcji przemysłowej naszego kraju.

Polityka gospodarcza kolejnych ekip rządzących zabiegała o nowe inwestycje zagraniczne w przemyśle, całkowicie ignorując potencjał intelektualny kadry technicznej; staliśmy się krajem (jeszcze) względnie taniej siły produkcyjnej, skazując konstruktorów na niebyt lub przekwalifikowanie.

cudze chwalicie swego nie znacie

Polsce może grozić marginalizacja ekonomiczno-gospodarcza, gdyż nie umieliśmy wytworzyć stabilnego i spójnego systemu ośrodków przemysłowych, zapewniającego ich stabilny rozwój w dynamicznie przekształcających się realiach gospodarki światowej. Przykładem może tu być sztandarowa fabryka Opla w Gliwicach, której przyszłość nagle przestała być tak pewna, jak była przed rokiem. A kolejne zakłady produkcji podzespołów motoryzacyjnych zamykane na Śląsku, czy Wielkopolsce odrodzą się w podnoszącej się ze światowego kryzysu gospodarce zapewne w nowej, położonej kilka tysięcy kilometrów na wschód, lokalizacji. Polskim konstruktorom, pozbawionym rodzimego zaplecza rozwojowego przemysłu trudno będzie konkurować z kolegami z Indii, czy Chin.” Piotr Łabadzki: „– Stocznie ledwo się trzymają, przemysł motoryzacyjny dawno poszedł do lamusa. Pieniędzy na badanie i rozwój przeznaczamy bardzo niewiele. Wszystko co robimy (projektujemy) sprzedajemy później do innych krajów za grosze.”

Dziś, państwo nadal kształtujące rzeczywistość – także w gospodarce – pozoruje chęci tworzenia warunków rozwojowych, gdy tymczasem – poprzez ściśle określoną politykę wewnętrzną i zagraniczną sprawia, że jest tak, jak jest.  Zniewalające warunki dla przedsiębiorczości rodzimej skutkują brakiem konkurencyjności naszego przemysłu. Upadłość wielu firm produkcyjnych tłumaczy się ich niedostosowaniem do obecnej sytuacji rynkowej. Warto jednak pamiętać kto tę obecną sytuację rynkową kształtuje. Skoro z Programu Operacyjnego Innowacyjna Gospodarka wspiera się takie projekty jak: produkcja wyrobów piekarskich o przedłużonej trwałości (projekt za ponad 4 mln zł), produkcja kruchych ciasteczek (16,2 mln zł) lub nadziewanych cukierków (14,8 mln zł) czy produkcja ekologicznych długopisów (10 mln zł), to trudno się dziwić, że innowacyjność u nas nie kwitnie. Przedsiębiorstwom, jeszcze do niedawna prężnym, pozostaje więc tylko funkcja usługowa, dostawcza i pomocnicza wobec międzynarodowych koncernów (w których nota bene pracuje za granicą wielu Polaków). Na to – jak wygląda – jest zgoda władz.