20 kwietnia 2024


Dla mnie brzmiało i dlatego po ukończeniu studiów na Politechnice Śląskiej zapytany w Urzędzie Zatrudnienia w Katowicach, jakiej pracy szukam odpowiedziałem, że chcę być konstruktorem. Była jedna oferta, na szczęście z mojego miasta! I jak tu nie wierzyć w przeznaczenie? Podjąłem tę pierwszą pracę w dniu 1.07.1978 roku i spędziłem w tej firmie następnych piętnaście lat.

Jerzy Mydlarz

Na mój wybór zawodu wpłynęła młodzieńcza fascynacja techniką, a w szczególności pojazdami oraz tradycja rodzinna. Mój ojciec był wybitnym inżynierem projektantem, laureatem nagród państwowych. Oprócz tego był też świetnym praktykiem. Potrafił wymontować silnik z samochodu i go naprawić, był również zawodnikiem motocyklowym, i startował w egzotycznej już dziś dyscyplinie motokrosu z wózkiem bocznym.
Ja też chciałem być taki dobry. Wydaje mi się zatem, że środowisko ma wpływ na wybór zawodu konstruktora choć mogą być również inne motywacje.  Podam przykład, mój bliski kolega ze studiów, bez konstrukcyjno–projektowych tradycji rodzinnych, wyemigrował niedługo po studiach do RFN. Początkowo wcale nie chciał być konstruktorem. Jednak intratne propozycje z rynku pracy spowodowały, że poszedł na stosowne kursy i wykonuje ten zawód z powodzeniem po dziś dzień.
Dar konstruowania jest moim zdaniem jednym z bardziej powszechnych. Gdyby tak nie było, cywilizacja techniczna nie mogłaby powstać. Przykładem mogą być sprytnie pomyślane maszyny rolnicze, traktory itp., które budują zwykli ludzie, bo taka jest potrzeba chwili.
Może jeszcze lepszym dowodem na poparcie tej tezy jest fakt, że wielu znanych, wybitnych twórców motoryzacji np. Henry Ford czy Ferdynand Porsche nie miało specjalistycznego wykształcenia w dziedzinach, które uprawiali. Słynny pan Toyoda twórca podstaw potęgi Toyoty, był specjalistą od krosien i innych maszyn tkackich. Ciekawostką historyczną może być fakt, że wielkie korporacje samochodowe stworzone przez konstruktorów wynalazców (czasem samouków) zostały doprowadzone do upadku przez ambitnych finansistów z wykształceniem ekonomicznym. Były szef Porsche, któremu udało się w pewnym okresie zarobić dużo pieniędzy dzięki spekulacjom finansowym, podobno zwykł był wówczas mówić o produkcji samochodów:  „cała ta blacha nie jest nam już potrzebna”. Dzisiejsza sytuacja tej słynnej firmy zdaje się wskazywać na to, że bardzo się pomylił.
Wracając do zawodu konstruktora, wydaje mi się, że zmiany cywilizacyjne doprowadziły do zmian znaczenia tego słowa i pozycji zawodu we współczesnym świecie. Gdy w 1999 roku zmieniłem firmę i przeszedłem z polskiego przemysłu zbrojeniowego do wielkiej amerykańskiej korporacji szybko zrozumiałem, że słowo konstruktor oznaczało tam coś zupełnie innego niż w polskich firmach. Praca konstruktora była tam ograniczona do pracy kreślarza (nawet jeśli pracował w 3D).

największy postęp techniczny dokonuje się w małych firmach, w których myślenie proceduralne nie bierze góry nad ludzką inwencją



Co rysować i jak, mówili Inżynier Produktu i Inżynier Procesu. Analizy MES były realizowane w dziale MES. Wszystkie testy walidacyjne planował Inżynier Testów itd. Jakiekolwiek zmiany w istniejącej dokumentacji wymagały zatwierdzenia za oceanem. W mojej wcześniejszej pracy polski konstruktor odpowiadał za produkt całkowicie tj. za obliczenia, testy, konstrukcję i częściowo nawet za technologię produkcji. Oba rozwiązania organizacyjne tj. krajowe i amerykańskie, mają zalety i wady. Prawdopodobnie, system amerykański, kładący większy nacisk na pracę zespołową (team work), jest bezpieczniejszy dla firmy. Powoduje on jednak coś w rodzaju kastracji konstruktora, sprowadzając go do roli urzędnika żyjącego w sformalizowanym świecie procedur firmowych. Jedynym polem, na którym może on popuścić wodze fantazji zawodowej jest KAIZEN czyli konieczność ciągłego doskonalenia produktu i procesu. Istnieją nawet pewne podobieństwa z racjonalizacją stosowaną w Polsce, ponieważ niektóre nowe koncepcje są premiowane finansowo. Generalnie jednak obowiązywanie zasady 80/20 mocno ogranicza swobodę twórczą. Zasada ta stosowana powszechnie w przemyśle samochodowym zakłada, że w nowym produkcie ma się znajdować 80% sprawdzonego pierwowzoru.
Przyglądając się nowinkom technicznym w periodykach odnoszę wrażenie, że największy postęp techniczny dokonuje się w małych firmach, w których myślenie proceduralne nie bierze góry nad ludzką inwencją. I ta prawidłowość tyczy się tak Polski, jak i reszty świata.
kal_1_sW tradycyjnym polskim systemie też były i zalety, i wady. Jednoosobowa odpowiedzialność za rozległe obszary powodowała rozmaite kłopoty.  Jeżeli konstruktor był natchniony poczuciem misji i fascynował się swoim zadaniem, to często się zdarzało, że miał w pogardzie administrowanie projektem, a jego dokumentacja była czytelna tylko w jego obecności. Proces wprowadzania zmian w dokumentacji kulał w wielu firmach. Ograniczeń twórczych teoretycznie nikt nam nie narzucał, ale praktycznie brak wielu normaliów i nowoczesnych komponentów sam w sobie był wielkim ograniczeniem. Nie mówiąc już o braku dostępu do nowinek, literatury itd. Z tych ograniczeń wynikała jednak jedna pozytywna rzecz. Musieliśmy sobie radzić w zastanej sytuacji. Tak jak dobry fotograf robi dobre zdjęcie w tzw. świetle zastanym. Z tego byliśmy słynni na świecie. I to lubiliśmy pokazywać, że Polak potrafi.
Pewien mój kolega wybierał się na urlop Fiatem 126p. Wyczuwając już przed wyjazdem niewielki poślizg sprzęgła, zapakował do Malucha nową tarczę sprzęgłową, tarczę dociskową i trzpień pozycjonujący. Po tych przygotowaniach ruszył na zachód. Kiedy stare sprzęgło odmówiło całkowicie współpracy, mój kolega spokojnie zjechał na chodnik, wymontował silnik i zaczął odkręcać tarczę dociskową. W czasie tej czynności nadjechał obywatel RFN. Natychmiast zatrzymał swój samochód i chciał pomóc, bo myślał, że koledze silnik wypadł z samochodu. Kiedy po krótkiej rozmowie zrozumiał, że nic złego się nie dzieje i że za chwilę będzie po naprawie, poprosił o możliwość fotografowania wszystkich czynności. Twierdził, że jeśli tego nie zrobi nikt mu nie uwierzy w to, co on widział na własne oczy.
Firmy zachodnie traktują rozwiązywanie problemów znacznie bardziej metodycznie, dostarczając swoim pracownikom wiele narzędzi statystycznych i organizacyjnych, ale dyskusja na temat ich skuteczności to temat na odrębny artykuł (w szczególności, gdyby chcieć dotknąć filozofii i metodologii Six Sigma).

Wspomaganie małych firm dotacjami na ochronę własności intelektualnej pieniędzmi z Unii, przekazuje jedynie władzę od jednych urzędników (korporacyjnych) do drugich (unijnych). Nie mówiąc już o kosztach obsługi biurokracji z tym związanej.


Dziś widać wyraźnie niepokojący odwrót młodzieży od studiów politechnicznych. Powstał nawet koncept zachęt finansowych dla studentów najbardziej pożądanych kierunków. Zastanawiam się dlaczego tak jest? Prawdopodobnie jedną z przyczyn jest fakt, że studia politechniczne są dość trudne i wymagają pewnej dyscypliny. Obecna moda na „wyluzowanie” i wszechogarniająca, obowiązkowa łatwość wszystkiego, do tych studiów na pewno nie zachęca. Być może trochę się to zmieni po przywróceniu matematyce należnego jej miejsca na egzaminie maturalnym.
Co się tyczy przyszłości naszego zawodu to wyobrażam sobie, że zmniejszanie się roli wybitnych konstruktorów–wynalazców dawnego typu jest nieuniknione. Przyczyn jest wiele. Podstawową –  jest kapitalizm korporacyjny, w którym wielkie korporacje nie życzą sobie konkurencji i umieją wpływać na przepisy. Jeżeli pełna opłata za ochronę patentową w ramach Unii kosztuje około 30.000 €, to już niczego nie trzeba wyjaśniać. Samodzielnie pracujący twórca musi być albo bardzo bogaty z domu, albo musi oddać korporacji swój pomysł, na dyktowanych przez nią warunkach.




Podobnie wygląda sprawa z dostępem do narzędzi CAD/CAM. Legalny dostęp do najlepszych narzędzi jest możliwy tylko dla najemników w dobrze prosperujących firmach. Zjawiska te są szkodliwe społecznie, ale wydaje się, że nikt się tym nie martwi, a już na pewno nie ludzie stanowiący prawo. Wspomaganie małych firm dotacjami na ochronę własności intelektualnej pieniędzmi z Unii, przekazuje jedynie władzę od jednych urzędników (korporacyjnych) do drugich (unijnych). Nie mówiąc już o kosztach obsługi biurokracji z tym związanej. Jednym z postulatów mających na celu zwiększenie konkurencyjności naszej gospodarki, jaki można by przedstawić naszym politykom, jest umożliwienie taniego dostępu do najlepszych narzędzi CAD/CAM i ochrony patentowej małym firmom.
kal_2_sW tej sytuacji można by zaryzykować hipotezę, że  ludzie formatu Ferdynanda Porsche, Henry Forda, Tomasza Edisona itp., gdyby urodzili się w czasach nam współczesnych, odegraliby znacznie mniejszą rolę w rozwoju cywilizacji. Ich wielki indywidualizm zostałby okiełznany przez system biurokratyczno–proceduralny. Moje obserwacje utwierdzają mnie bowiem w przekonaniu, że właśnie silna osobowość i pewna doza ekscentryczności jest potrzebna każdemu konstruktorowi. Silna osobowość i odwaga umożliwiają podejmowanie trudnych zadań i wyzwań. Natomiast to, co nazwałem ekscentrycznością, a co jest w moim środowisku żartobliwie nazywane „podwyższonym współczynnikiem dziwności”, to cecha zapewniająca niekonwencjonalne podejście do tematu. Kiedy przypominam sobie wielu konstruktorów, z jakimi zetknąłem się podczas ponad 30 lat pracy zawodowej, to wydaje mi się, że cechy osobowości są ważniejsze niż zdobyte wykształcenie. Na pewno ważne jest, aby osoba miała jakieś wyższe studia i otarła się o świat nauki na wyższej uczelni. Nie musi to być jednak kierunek przygotowujący do pracy konstruktora. Zawód nasz jest nade wszystko związany z praktyką i wartościowym konstruktorem człowiek staje się, według mojej oceny, po około 10 latach pracy zawodowej. Wówczas to osad zdobytych doświadczeń zaczyna tworzyć stabilną podstawę do spokojnej pewności siebie, która jest psychicznym warunkiem koniecznym do podejmowania ambitnych zadań. Jako przykład mogę podać mojego przyjaciela Andrzeja Godulę, wielokrotnego Mistrza Polski w samochodowych wyścigach górskich i płaskich. Jest on z wykształcenia inżynierem elektrykiem. Dał się jednak poznać jako utalentowany konstruktor mechanik, który zmieniał konstrukcję swoich samochodów wyścigowych w oparciu o własne obserwacje na torze. Obszar naszej współpracy obejmował początkowo budowę pierwszej w Polsce prywatnej hamowni silnikowej (1981), a następnie zmiany konstrukcji i dobór optymalnych przełożeń skrzynek biegów. W obu tych obszarach pan Andrzej prezentował poziom wiedzy godny ekspertów, choć wiedza ta nie miała związku z jego formalnym wykształceniem.
Tutaj dotykam zasadniczej sprawy związanej z zainteresowaniami i zaangażowaniem emocjonalnym. Oba te czynniki wywołują efekt uskrzydlenia i skutkują efektywnym przyswajaniem wielkiej ilości wiedzy zawodowej. Ta sama ilość wiedzy jest nieprzyswajalna, w tym samym czasie, dla osoby niezaangażowanej emocjonalnie. Nie odważyłbym się doradzać komukolwiek co do wyboru dróg kariery zawodowej. Wydaje mi się jednak, że podobnie jak w innych sprawach życiowych najlepiej iść za głosem serca.  Na pewno nie za głosem koniunktury, w chwili podejmowania decyzji o przyszłym zawodzie. Często rodzice, powodowani troską o przyszły status materialny dziecka, źle doradzają, kierując się właśnie przesłankami materialnymi i aktualną sytuacją gospodarczą. Ta – zmienia się na przestrzeni lat. Osiągnięcie, dzięki pasji zawodowej, poziomu mistrzowskiego w wykonywanym zawodzie zawsze ostatecznie gwarantuje wysoki status materialny, nie zagrażając radości życia płynącej z wykonywania ukochanego zawodu. Trochę to wszystko trąci truizmami i banałami, ale ilość sfrustrowanych inżynierów, którzy nie kochają swojej pracy, jakich spotykam na swojej drodze zawodowej, utwierdza mnie w przekonaniu, że warto wracać do tych tematów.
Nie mam natomiast wątpliwości co do jasnej przyszłości naszego zawodu. Będzie on zawsze potrzebny, dopóki będzie istniała ludzkość. Narzędzia będą się zmieniać tak, jak się zmieniły w mojej karierze zawodowej tj. od deski kreślarskiej i suwaka logarytmicznego do komputera i modelowania 3D. Rozwój narzędzi obliczeniowych z czasów przed komputerem, w czasie mojej kariery zawodowej obrazują trzy poniższe zdjęcia. Pierwsze przedstawia suwak logarytmiczny z notesikiem z lat siedemdziesiątych ubiegłego stulecia.
Na drugim jest mój pierwszy kalkulator programowalny z lat osiemdziesiątych. Umożliwiał on układanie programów o długości do 24 kroków. Krok, to było działanie lub wprowadzenie kolejnej zmiennej. Już ten prosty przyrząd umożliwił wyeliminowanie tablic i wyszukiwanie wartości argumentu w funkcji ewolwentowej (inwoluty), niezbędnej przy obliczaniu kół zębatych. Trzeba było być sprytnym matematycznie, aby układać zwięzłe algorytmy ograniczone małą pamięcią kalkulatorka.
Trzecie zdjęcie przedstawia mój ostatni graficzny kalkulator programowalny z lat dziewięćdziesiątych. Pomiędzy pierwszym a ostatnim były jeszcze dwa pośrednie. Ten ostatni umożliwia układanie programów w języku zbliżonym do języka BASIC, o długości programu do 23 tysięcy kroków. Programy w nim ułożone umożliwiają zaprojektowanie przyzwoitej przekładni zębatej.
W latach dziewięćdziesiątych przeniosłem swoje obliczenia inżynierskie do arkuszy kalkulacyjnych i moje kalkulatory programowalne przestały być mi podporą w konstruowaniu.
kal_3_sZ mojej perspektywy narzędzia dziś oferowane konstruktorom mają własności magiczne i prześcignęły nawet moje marzenia zawodowe. Do emerytury zostało mi 10 lat i jestem pewien, że jeszcze wiele się zmieni. Być może nasi następcy będą do pracy używać narzędzi sterowanych wprost z mózgu. Zawsze jednak będzie coś nowego do zrobienia lub do poprawienia w istniejącym świecie i pojawią się nowe problemy do rozwiązania.
Jednak niepokojącą cechą współczesnego świata biznesu jest chęć zastąpienia fachowców i ich doświadczeń, systemami i narzędziami. Chodzi tu oczywiście o pieniądze i o niezależność w sposobie myślenia. Wielu decydentom wydaje się, że można zastąpić doświadczenie zawodowe nowoczesnym narzędziem lub programem. Otóż nie można, a jeśli już, to nie całkowicie. Najlepsze narzędzie MES nie zastąpi wiedzy o produkcie, procesie produkcji i warunkach eksploatacyjnych. Jako przykład podam moje doświadczenie z pracy w pewnym centrum technicznym w Luksemburgu. Praca była tam tak zorganizowana, że model gotowego produktu przekazywaliśmy do działu analiz MES. Tam przeprowadzano różne symulacje obciążeń statycznych i dynamicznych. Typowym wynikiem tych prac był np. wniosek o wzmocnienie wsporników mocujących produkt do nadwozia pojazdu u ich podstaw. My słysząc te wnioski grzecznie potakiwaliśmy, nie chcąc denerwować naszych kolegów analityków. Z doświadczenia jednak wiedzieliśmy, że nasze produkty nigdy nie pękały w tym miejscu. Pękały natomiast – w rzeczywistych testach wibracyjnych – na końcu wspornika, a nie w miejscu połączenia z korpusem... Było to spowodowane niską temperaturą tworzywa sztucznego w czasie wtrysku i słabym odpowietrzeniem formy wtryskowej. Tworzywo napływające dwoma strumieniami, wokół stalowej tulejki wzmacniającej otwór, było zbyt zimne by się dobrze ze sobą połączyć. Tego zjawiska analiza MES nie obejmowała, choć są już do tego odpowiednie narzędzia. Żeby ustrzec się zagrożenia, trzeba więc mieć świadomość jego występowania. A źródłem takiej świadomości jest najczęściej doświadczenie. Moim zdaniem, w dobrze zorganizowanej firmie projektowej potrzeba kilku generacji twórców. Młodzież jest niezbędna do zachowania ciągłości wiedzy (to temat na osobny artykuł) i agresywnego atakowania problemów. Brak świadomości, że czegoś nie można zrobić jest bardzo cenny i przyczynił się do powstania wielu wynalazków. Osoby w średnim wieku są głównym motorem działań. Ci ludzie już dużo umieją, są najczęściej zdrowi i jeszcze wielu rzeczy pragną. Starcy są potrzebni ze względu na doświadczenie, które powinni przekazywać obu poprzednim grupom. Brak którejkolwiek z wymienionych grup wiekowych uniemożliwia w pełni efektywną pracę. W naszym środowisku żartujemy, że konstruktor jest jak wino – im starszy tym lepszy – dopóki nie wda się skleroza.

Jerzy Mydlarz

 

artykuł pochodzi z wydania 7/8 (22/23) lipiec-sierpień 2009