
Tego dnia, kiedy miała się odbyć próba uruchomienia pierwszego prototypowego silnika, w całym warsztacie już od rana panował stan podniecenia i zaciekawienia, nastrój jak przed jakimś bardzo ważnym wydarzeniem. Silnik ustawiony na stanowisku probierczym prezentował się wspaniale. Wysmukły, gładki, bez prądnicy, rozrusznika, iskrownika i gaźnika. Żadnych sterczących akcesoriów i plątaniny przewodów. Przy silniku mistrz coś jeszcze poprawia. Chwila napięcia, przy podgrzewaniu cylindra. Skończony przed minutą prototyp może okazać się porażką lub pokazać swoje możliwości. Temperatura rośnie. Ruch kołem zamachowym i silnik rusza. Wzruszenie zebranych wokół stanowiska probierczego było duże. W oczach perliły się łzy. Po minucie silnik stanął. Dziura w tłoku… Trzeba go było zrobić z balsy, a nie z zakrętki po dezodorancie Lamborghini. Magiczna marka nie zadziałała. Plastik się stopił. Balonik rodem z Chin też okazał się marnej jakości. Drut z płotu i drewno z boazerii wykazały swoje możliwości, podobnie jak żyłka wędkarska ze Stilonu. Trzeba było wcześniej usunąć świeczkę…
Żarty? – może trochę. Skonfabulowałem opis odpalania silnika samochodu CWS autorstwa inż. Józefa Chacińskiego z 1923 roku po to, aby pokazać, że istnieje silnik cieplny, którego działający model można zbudować w 15 minut, ze śmieci, i jego pierwszy rozruch przeżywać podobnie.
Wymyślił to urządzenie w 1816 roku, kaznodzieja Robert Stirling. Zapewne wybitny znawca Ewangelii przejął się jej tekstami. Bóg daje nam wszystko, tylko trzeba umieć to wykorzystać. Anglia po Waterloo i Kongresie Wiedeńskim nie była przyjaznym gruntem dla wynalazców i filozofów. Silnik, w którym nic nie dzieje się wewnątrz, a który energię pobiera gdzieś z boku, mógł wydawać się czymś na kształt diabła, lub co najmniej Napoleona. Maszyna parowa Watta już była wystarczająco niesamowita.
Tajemnicze okręty
Wynalazkiem szkockiego duchownego zainteresowali się Skandynawowie. W 1833 roku tanią licencję wykupił Ericsson, obywatel kraju, który poza połowami śledzi i protestanckimi przesądami niczym się nie wyróżniał. Słusznie uważał, że silnik Stirlinga, „przyklejony” do maszyny parowej, wygeneruje dodatkową moc, i złożona z tego hybryda znacznie podniesie sprawność urządzenia.
Dlaczego nikt w pozostałych częściach świata nie rozwijał tego wynalazku, to zagadka, którą może kiedyś rozwiąże jakiś filozof techniki. Łamano bariery prędkości na maszynach parowych, silnikach elektrycznych i spalinowych, co przetrwało do dzisiaj. Jeździmy na przetworach ropy naftowej, czyli ekstrakcie ze zwłok roślinnych i zwierzęcych. Podczas gdy czysta energia gdzieś wyparowuje. Promieniowanie słoneczne chętnie by rozgrzało gorący cylinder silnika Stirlinga, ale nie może go odnaleźć. Są za to „przyjazne” stacje koncernów naftowych. Tyle filozofii.
cały artykuł dostępny jest w wydaniu 7/8 (46/47) lipiec/sierpień 2011